Zanim pojawili się Oni
Przed zajściem w ciążę wychodziliśmy z M. bardzo często. Nie zawsze były to ukwiecone kwiatami i okraszone romantyczną muzyką eleganckie randki, ale były. Często gęsto wychodziliśmy na wspólną kawę (bo kawa w tygodniu to JUŻ randka :), czy na ciasto i kawę z dolewką. Ten nasz czas był dla nas obojga zawsze priorytetowy i bardzo ważny. Lubimy tę bliskość, wspólne rozmowy i trzymanie się za ręce. Notabene po ponad dziewięciu latach związku, będąc gdzieś razem ciągle musimy stykać się co najmniej stopami 🙂
I kto to mówi 1
Wspominałam już kiedyś, że nasze dzieci są bardzo wyczekane. Gdy zaszłam w pierwszą ciążę, byliśmy tak szczęśliwi, że nawet przez myśl nam nie przeszło, że o to właśnie płyną nasze ostatnie chwile bezpardonowego spędzania czasu sam na sam. Że ja już nie jestem tylko żoną, ale i matką. Że M. staje się dumną głową rodziny. Ciążę przeszłam w przekonaniu, że będzie ciężko, ale damy radę. Oczami wyobraźni widziałam naszą dwójkę w kinie, gdy w tym samym czasie dziecko smacznie śpi utulane w babcinych ramionach.
Nie zaskoczę Cię, jeśli powiem, że życie wszystko zweryfikowało. Na pierwszą randkę wyszliśmy ponad JEDENAŚCIE miesięcy po narodzinach syna… wiem, dramat. Jednak dużą część winy ponoszę ja. Łatwo by było zrzucić wszystko na mężczyznę, ale nie u mnie. Fakt, mógł się bardziej postarać, ale to ja stawałam opór. Mogłabym się tutaj rozpisywać o nici łączącej matkę z dzieckiem, o trudnościach pierwszych miesięcy, o makabrycznie trudnym karmieniu. Miało to niezaprzeczalny wpływ. Jednak mi przede wszystkim trudno było zostawić dziecko z kimś, w kogo oczach robię wszystko źle. Wielokrotnie się ścinaliśmy jak dwie płyty tektoniczne na temat zostawienia młodego z dziadkami chociaż na kilka godzin. Kończyło się to na kłótni i temat był odkładany na półkę. Aż do czasu gdy…
Do czasu gdy wziął sprawy w swoje ręce i postawił mnie przed faktem dokonanym. Poinformował mnie, że w za kilka dni wychodzimy. Mam się wyszykować i być psychicznie przygotowaną na wyjście tylko i wyłącznie z nim. Stawiając za priorytet nas – zorganizował za moimi plecami opiekę dla młodego. Czułam w sobie zarazem gniew i podekscytowanie. Gdy nadszedł ten tak długo wyczekiwany dzień randki – od rana ze stresu nic nie mogłam zjeść! Jak przyszło co do czego, to wychodziłam z domu na trzy raty, a do momentu wejścia do auta płakałam cztery!
I kto to mówi 2
Z drugą ciążą poszło jakby szybciej niż z pierwszą. Trochę niespodziewanie, bo „już” po roku okazało się, że ponownie rośnie we mnie mała istota. Radość ogromna, ale i szok! Dopiero co ułożyliśmy harmonogram życia z jednym dzieckiem, a tu już drugie 🙂 Była radość, ale był też strach. Ciąża zagrożona. Przez osiem miesięcy brałam leki, nie mogłam się wysilać i nie daj boże zaziębić. Dzięki naszej położnej, która prowadziła pierwszy poród, oraz lekarce z rozsądkiem wypisanym na twarzy – nie musiałam przeleżeć tych miesięcy w szpitalu. I chwała im za to! Bo dwóch innych chciało mnie kłaść od razu. Moja lekarka wyszła z założenia – jesteś dorosła, to Twoje dziecko, leżenie w szpitalu nic dobrego Ci nie da – ufam, że będziesz szanowała to małe życie pod sercem. Jak powiedziała, tak też zrobiłam. Natomiast samo zagrożenie mocno ograniczyło nasze możliwości wyjścia. Pomimo to obiecaliśmy sobie wówczas, że nie dopuścimy do tego, aby nasze randki czekały tak długo, jak przy pierwszym dziecku. I co? I dupa blada!
Na koniec marca, dwa lata po narodzinach syna, urodziłam córkę. Kiedy wyszliśmy na randkę? Tydzień temu, czyli prawie dziewięć miesięcy po porodzie. Progres jakby jest, może przy trzecim poszłoby jeszcze sprawniej? 😀 Tego już się nie dowiemy 🙂 A! W między czasie jeszcze było wesele u przyjaciół, ale przyznajmy sobie szczerze – wesele to nie randka 😀
Kwestia przyzwyczajenia
Jeśli natomiast chodzi o moje emocje związane z wyjściem z domu i zostawieniem dzieci. Przy córce już nie było płaczu, nie było wychodzenia na raty, ucieczki po cichaczu coby dzieci nie widziały jak starzy dezerterują i co gorsza się z tego cieszą! Od rana była mega ekscytacja i napięcie – ale takie wiesz, pozytywne. Takie z motylami w brzuchu. Takie, za jakim tęskni kobieta siedząca z dzieckiem w domu. Mąż pełen dumy przechadzał się ze mną po sklepach, po knajpach, i kawiarniach. Ja z podniesioną głową szłam z nim za rękę wystrojona w odświętną kieckę. A to wszystko bez konieczności przewijania, karmienia, łapania i ganiania dwóch małych stworów, które wówczas bezpiecznie męczyły dziadków 🙂
Każde takie wyjście jest swobodniejsze nie tylko dla nas, ale i dla dzieci. Bo i my czujemy, że nie wyrządzamy im tym żadnej krzywdy, a i one czują z tego czysty fun. No i opiekunowie mogą po położeniu sobie wreszcie odpocząć (nie oszukujmy się – dziadki zapewniają im tyle rozrywek, że akurat z ich zasypianiem po takich wrażeniach nie mamy żadnych obaw!). No i najważniejsze! Na takim wyjściu, szczególnie jeśli zdarza się ono relatywnie rzadko – nie rozmawiajcie o dzieciach! To moim skromnym zdaniem jeden z symptomów przepracowania na stanowisku – JA MATKA, który niestety dotknął również mnie.
Symptomy, że na randkę powinnaś wyjść dużo wcześniej, gdy:
- zamiast się cieszysz – stresujesz
- co pięć minut zastanawiasz się co u dzieci
- co dziesięć męczysz Męża, żeby wysłał smsa do dziadków – jak dzieci
- będąc w galerii handlowej z Mężem – bez dzieci, kupujesz coś dla dzieci
- (o zgrozo!) nie umiesz rozmawiać z Mężem na inne tematy, niż Wasze potomstwo (bądź co bądź z pewnością cudne, ale do jasnej cholery – nie ma ich teraz z Wami!
Ja zapomniałam o tym, kto był pierwszy. Pomimo wiedzy, przeczytasz książek, artykułów i wpisów. Brak było pomocnej duszy, która by nas na to nakierowała, wspomogła, ukazała problem. Ja musiałam dojść do ściany, jeśli chodzi o moją psychikę, żeby wreszcie wyjść. Nie jest łatwo i nigdy nie zakładałam, że będzie. Ba! Jestem przekonana, że z biegiem czasu też nie będzie – z różnych względów. Tym większą satysfakcję dały mi motyle w brzuchu!
P.S. Ale po co to wszystko?
Ktoś spojrzy na tą sytuację z boku i właśnie tak zapyta ‚po co Ci to wszystko? Przecież wiedziałaś na co się decydujesz!’. No jasne, że wiedziałam! Na szczęśliwy dom i RODZINĘ, nie dzieci, nie obrazek, ale właśnie rodzinę. A na taką cudowną jednostkę społeczną składa się nie matka w worku pokutnym przyszyta do dzieci, ale szczęśliwa kobieta. Nie ojciec zatyrany, żeby zarobić hajs na kredyt i zabawki, ale spełniony mężczyzna. Dzieci są cudnym i niezastąpionym dopełnieniem rodziny i tego nikt im nie odbiera. Ale czy moment narodzin dziecka i pokochania go miłością dożywotnią, ma być tożsamym z zabraniem miłości do męża i do samej siebie? Przecież mama i tata, to także kobieta i mężczyzna. Nas też łączy miłość i którą musimy i przede wszystkim – chcemy pielęgnować! Zamykanie młodych matek w domu z dziećmi i ze szmatką to stereotyp starszych pokoleń (często naszych matek). Patrzą na to przez pryzmat „widzimisie” zapominając, że dzięki takim właśnie „widzimisie”, współcześni zmęczeni życiem rodzice (czyli my) jesteśmy razem, a nie obok siebie.
A czy to przypadkiem nie jest podstawą?
P.S. Mężu, jeśli to czytasz, przypominam Ci co mi obiecałeś oprócz noszenia na rękach 🙂 Czekam z niecierpliwością!
Photo by Nathan Walker on Unsplash