Nastał nowy rok, a z nim miliony postanowień. Wiesz, że uśredniając każde z nich dotrwa do 20 stycznia? Więc może od razu warto sobie odpuścić, skoro i tak, to co zaplanowane nie zda racji bytu? Usiadłam ostatnio na spokojnie z kubkiem herbaty, i oprócz podsumowania poprzedniego roku, starałam się znaleźć przyczyny przez które nie zrealizowałam swoich postanowień w minionym już roku. No, może nie tyczy się to każdego, ale niestety – większości.
Kobieta
Zanim pojawili się Oni
Przed zajściem w ciążę wychodziliśmy z M. bardzo często. Nie zawsze były to ukwiecone kwiatami i okraszone romantyczną muzyką eleganckie randki, ale były. Często gęsto wychodziliśmy na wspólną kawę (bo kawa w tygodniu to JUŻ randka :), czy na ciasto i kawę z dolewką. Ten nasz czas był dla nas obojga zawsze priorytetowy i bardzo ważny. Lubimy tę bliskość, wspólne rozmowy i trzymanie się za ręce. Notabene po ponad dziewięciu latach związku, będąc gdzieś razem ciągle musimy stykać się co najmniej stopami 🙂
I kto to mówi 1
Wspominałam już kiedyś, że nasze dzieci są bardzo wyczekane. Gdy zaszłam w pierwszą ciążę, byliśmy tak szczęśliwi, że nawet przez myśl nam nie przeszło, że o to właśnie płyną nasze ostatnie chwile bezpardonowego spędzania czasu sam na sam. Że ja już nie jestem tylko żoną, ale i matką. Że M. staje się dumną głową rodziny. Ciążę przeszłam w przekonaniu, że będzie ciężko, ale damy radę. Oczami wyobraźni widziałam naszą dwójkę w kinie, gdy w tym samym czasie dziecko smacznie śpi utulane w babcinych ramionach.
Nie zaskoczę Cię, jeśli powiem, że życie wszystko zweryfikowało. Na pierwszą randkę wyszliśmy ponad JEDENAŚCIE miesięcy po narodzinach syna… wiem, dramat. Jednak dużą część winy ponoszę ja. Łatwo by było zrzucić wszystko na mężczyznę, ale nie u mnie. Fakt, mógł się bardziej postarać, ale to ja stawałam opór. Mogłabym się tutaj rozpisywać o nici łączącej matkę z dzieckiem, o trudnościach pierwszych miesięcy, o makabrycznie trudnym karmieniu. Miało to niezaprzeczalny wpływ. Jednak mi przede wszystkim trudno było zostawić dziecko z kimś, w kogo oczach robię wszystko źle. Wielokrotnie się ścinaliśmy jak dwie płyty tektoniczne na temat zostawienia młodego z dziadkami chociaż na kilka godzin. Kończyło się to na kłótni i temat był odkładany na półkę. Aż do czasu gdy…
Do czasu gdy wziął sprawy w swoje ręce i postawił mnie przed faktem dokonanym. Poinformował mnie, że w za kilka dni wychodzimy. Mam się wyszykować i być psychicznie przygotowaną na wyjście tylko i wyłącznie z nim. Stawiając za priorytet nas – zorganizował za moimi plecami opiekę dla młodego. Czułam w sobie zarazem gniew i podekscytowanie. Gdy nadszedł ten tak długo wyczekiwany dzień randki – od rana ze stresu nic nie mogłam zjeść! Jak przyszło co do czego, to wychodziłam z domu na trzy raty, a do momentu wejścia do auta płakałam cztery!
I kto to mówi 2
Z drugą ciążą poszło jakby szybciej niż z pierwszą. Trochę niespodziewanie, bo „już” po roku okazało się, że ponownie rośnie we mnie mała istota. Radość ogromna, ale i szok! Dopiero co ułożyliśmy harmonogram życia z jednym dzieckiem, a tu już drugie 🙂 Była radość, ale był też strach. Ciąża zagrożona. Przez osiem miesięcy brałam leki, nie mogłam się wysilać i nie daj boże zaziębić. Dzięki naszej położnej, która prowadziła pierwszy poród, oraz lekarce z rozsądkiem wypisanym na twarzy – nie musiałam przeleżeć tych miesięcy w szpitalu. I chwała im za to! Bo dwóch innych chciało mnie kłaść od razu. Moja lekarka wyszła z założenia – jesteś dorosła, to Twoje dziecko, leżenie w szpitalu nic dobrego Ci nie da – ufam, że będziesz szanowała to małe życie pod sercem. Jak powiedziała, tak też zrobiłam. Natomiast samo zagrożenie mocno ograniczyło nasze możliwości wyjścia. Pomimo to obiecaliśmy sobie wówczas, że nie dopuścimy do tego, aby nasze randki czekały tak długo, jak przy pierwszym dziecku. I co? I dupa blada!
Na koniec marca, dwa lata po narodzinach syna, urodziłam córkę. Kiedy wyszliśmy na randkę? Tydzień temu, czyli prawie dziewięć miesięcy po porodzie. Progres jakby jest, może przy trzecim poszłoby jeszcze sprawniej? 😀 Tego już się nie dowiemy 🙂 A! W między czasie jeszcze było wesele u przyjaciół, ale przyznajmy sobie szczerze – wesele to nie randka 😀
Kwestia przyzwyczajenia
Jeśli natomiast chodzi o moje emocje związane z wyjściem z domu i zostawieniem dzieci. Przy córce już nie było płaczu, nie było wychodzenia na raty, ucieczki po cichaczu coby dzieci nie widziały jak starzy dezerterują i co gorsza się z tego cieszą! Od rana była mega ekscytacja i napięcie – ale takie wiesz, pozytywne. Takie z motylami w brzuchu. Takie, za jakim tęskni kobieta siedząca z dzieckiem w domu. Mąż pełen dumy przechadzał się ze mną po sklepach, po knajpach, i kawiarniach. Ja z podniesioną głową szłam z nim za rękę wystrojona w odświętną kieckę. A to wszystko bez konieczności przewijania, karmienia, łapania i ganiania dwóch małych stworów, które wówczas bezpiecznie męczyły dziadków 🙂
Każde takie wyjście jest swobodniejsze nie tylko dla nas, ale i dla dzieci. Bo i my czujemy, że nie wyrządzamy im tym żadnej krzywdy, a i one czują z tego czysty fun. No i opiekunowie mogą po położeniu sobie wreszcie odpocząć (nie oszukujmy się – dziadki zapewniają im tyle rozrywek, że akurat z ich zasypianiem po takich wrażeniach nie mamy żadnych obaw!). No i najważniejsze! Na takim wyjściu, szczególnie jeśli zdarza się ono relatywnie rzadko – nie rozmawiajcie o dzieciach! To moim skromnym zdaniem jeden z symptomów przepracowania na stanowisku – JA MATKA, który niestety dotknął również mnie.
Symptomy, że na randkę powinnaś wyjść dużo wcześniej, gdy:
- zamiast się cieszysz – stresujesz
- co pięć minut zastanawiasz się co u dzieci
- co dziesięć męczysz Męża, żeby wysłał smsa do dziadków – jak dzieci
- będąc w galerii handlowej z Mężem – bez dzieci, kupujesz coś dla dzieci
- (o zgrozo!) nie umiesz rozmawiać z Mężem na inne tematy, niż Wasze potomstwo (bądź co bądź z pewnością cudne, ale do jasnej cholery – nie ma ich teraz z Wami!
Ja zapomniałam o tym, kto był pierwszy. Pomimo wiedzy, przeczytasz książek, artykułów i wpisów. Brak było pomocnej duszy, która by nas na to nakierowała, wspomogła, ukazała problem. Ja musiałam dojść do ściany, jeśli chodzi o moją psychikę, żeby wreszcie wyjść. Nie jest łatwo i nigdy nie zakładałam, że będzie. Ba! Jestem przekonana, że z biegiem czasu też nie będzie – z różnych względów. Tym większą satysfakcję dały mi motyle w brzuchu!
P.S. Ale po co to wszystko?
Ktoś spojrzy na tą sytuację z boku i właśnie tak zapyta ‚po co Ci to wszystko? Przecież wiedziałaś na co się decydujesz!’. No jasne, że wiedziałam! Na szczęśliwy dom i RODZINĘ, nie dzieci, nie obrazek, ale właśnie rodzinę. A na taką cudowną jednostkę społeczną składa się nie matka w worku pokutnym przyszyta do dzieci, ale szczęśliwa kobieta. Nie ojciec zatyrany, żeby zarobić hajs na kredyt i zabawki, ale spełniony mężczyzna. Dzieci są cudnym i niezastąpionym dopełnieniem rodziny i tego nikt im nie odbiera. Ale czy moment narodzin dziecka i pokochania go miłością dożywotnią, ma być tożsamym z zabraniem miłości do męża i do samej siebie? Przecież mama i tata, to także kobieta i mężczyzna. Nas też łączy miłość i którą musimy i przede wszystkim – chcemy pielęgnować! Zamykanie młodych matek w domu z dziećmi i ze szmatką to stereotyp starszych pokoleń (często naszych matek). Patrzą na to przez pryzmat „widzimisie” zapominając, że dzięki takim właśnie „widzimisie”, współcześni zmęczeni życiem rodzice (czyli my) jesteśmy razem, a nie obok siebie.
A czy to przypadkiem nie jest podstawą?
P.S. Mężu, jeśli to czytasz, przypominam Ci co mi obiecałeś oprócz noszenia na rękach 🙂 Czekam z niecierpliwością!
Photo by Nathan Walker on Unsplash
Marazm, zniechęcenie, jesienne otępienie – dziś krótko o tym jak się kopnąć w dupę i zacząć stawiać cele
Czy Ciebie też nastająca aura tej smutnej odsłony jesieni przyprawia o chęć zakopania się pod kołdrą i zapadnięcia w sen zimowy? Ja z tym walczę rokrocznie. Czasem udaje mi się to z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. Ogólnie należę do grona osób o dość słabej duszy, łatwo ulegającej negatywnym fluidom. Trudno mi ukryć przed najbliższymi, że pomimo uśmiechu na twarzy, jestem bardzo podatna na jesienną melancholię, spadek formy i brak energii. Ostatnio usiadłam, przemyślałam i zaczęłam sprzątać w … mojej głowie.
Ale o co chodzi, czyli stan zawieszenia
Przez ostatnie miesiące działałam na najwyższych obrotach. Miałam na swojej głowie milion spraw, które musiałam ogarnąć. Dni przy niemowlaku uciekają przez palce jak szalone, a stosy zaległości przybrały już taką wysokość, że aż człowiek boi się ruszyć cokolwiek, w obawie, że go to przygniecie. Nagle, zupełnie nieoczekiwana i z zupełnego zaskoczenia (tak, to ironia…) przyszła jesień, a wraz z nią typowe dla tej pory roku obniżenie nastroju. Wpadając w jesienny dołek, siedziałam i obserwowałam ten stos zaległych zadań. Pozwoliłam mu się przygnieść, zamiast skrupulatnie, małymi krokami, wykonywać zadanie po zadaniu. Jest to błąd, jaki popełnia wiele z nas, nie tylko w związku z tą porą roku, ale często również po dużym wysiłku psychofizycznym. Zaczyna się ogólne marudzenie i rozdrażnienie zupełnie nie związane z PMS. Wtedy każdy program w TV, paproch na podłodze, czy nowe instastories jest ważniejsze od pracy. Wtedy również szukam winy w sobie, a moje niezadowolenie wpływa na moich najbliższych – bezpośrednio, lub/i rykoszetem.
Musiałam zmienić sposób myślenia nie rezygnując przy tym ze swoich zasad takich jak perfekcjonizm, za który siebie cenię, a który tak często jest moją kulą u nogi. Mówienie do siebie – Odpuść, zajmij się czymś dla siebie, odwróć się plecami do zlewu. Dasz radę! nie działa na mnie w ogóle. Komentarze Monsza i przyjaciół w tym samym tonie miały zupełnie zerową moc, a czasem nawet odejmowały mi minus dziesięć od zajebistości.
Wypisz, zastanów się i od razu wykreśl połowę
Z góry zastrzegam sobie prawo do nieprzyjmowania reklamacji, gdyż byłam, jestem i zawsze będę typem szukającym dziury w całym. Ja zawsze rozmyślam, rozkminiam i analizuję wszystko dookoła. Potrafię w przeciągu jednej herbacianej posiadówki zrobić w głowie aranżację salonu, zaplanować zakupy, poczynić wakacyjne wspomnienia, ponarzekać na brzuszek po ciąży i rozłożyć na czynniki pierwsze ostatnią rozmowę telefoniczną. Niestety ten istny natłok myśli powoduje często to, że po pierwsze – połowa ulatuje i przylatuje w bliżej nieokreślonych momentach. Po drugie – te nieuporządkowane zabierają mi czas dla siebie, którego ostatnio i tak nie mam w ogóle, więc bilans pozostaje na kredycie.
Ale! I to jak ważne ale! Jestem przede wszystkim człowiekiem pióra i papieru – czego nie wypiszę, tego nie zrobię, czego nie doodkreślę – tego nie wyzbędę się z głowy. Tę samą technikę próbuję stosować do poukładania codziennej burzy myśli w głowie. To samo robię zawsze wtedy, kiedy czuję, że rzeczywistość zaczyna mnie przytłaczać. Pamiętasz artykuł w którym pisałam o tym, co zrobić, aby Twój poranek był lepszy? Dobra analiza i plan to pół sukcesu. Bo kiedy spiszemy swoje myśli, kiedy zaczniemy odkreślać to, co zrobione i wyrzucać wykonane kartki – oczyścimy też swój umysł. Samo wyobrażenie sobie tego, czyli pozostawienie tych czynności na zwojach pamięci w głowie nie jest skuteczne. Wówczas tylko porządkujemy to, o czym pamiętamy i przekładamy z kąta w kąt, nie pozwalając sobie na ich wyrzucenie z głowy. Te tłoczące się myśli nas najbardziej obciążają.
Nie zapomnij o ważnej części tego zadania. Gdy już wszystko wypiszesz – przyjrzyj się swojej liście i od razy wykreśl połowę. Nie jesteś w stanie zrobić wszystkiego. Nikt nie jest. O tych mniej istotnych punktach po prostu zapomnij, te mniej pilne – przełóż w kalendarzu na późniejszy czas. Ważne, że będą wypisane, a głowa oczyszczona.
Zmiana sposobu myślenia
Od zawsze byłam pracowita, od zawsze samośka, ale oczekująca docenienia. Daleko mi od słomianego zapału. Jak coś robię, to staram się to dociągnąć do końca z najlepszym możliwym skutkiem. Jeśli miałam napisać przepis bądź artykuł na stronę – musiałam to zrobić od początku do końca za jednym posiedzeniem – cel meta, to cel jedyny i ostateczny. BŁĄD! Jeśli mam pomysł na siebie i ukierunkowanie swoich zdolności na biznes – nie tknęłam tego ani na minutę w sensie fizycznym – bo przecież nie mam czasu dojść do METY! BŁĄD SILNIA DO KWADRATU! Długo zajęło mi zrozumienie, a przede wszystkim pozwolenie sobie na zmianę horyzontu patrzenia na swoje cele. Przy tej ilości obowiązków, i przy moim perfekcjonizmie ważne są małe, krótkie, a przede wszystkim realne cele. Nieczasochłonne. Chwała Panu Mężowi, który mi tutaj często pitoli nad uchem o not value added steps in my thinking 😀 If you know what I mean 😛 Notorycznie go za to rypię jak burą s…., że mi tu coaching próbuje robić, ale co ma racji, to ma (czasem i tylko troszkę, więc się nie ciesz, bo wiem, że to czytasz!) Nie wszystko jestem w stanie zrobić na już i na sto procent. Taki lajf, inaczej się nie da.
Let’s do this
Jeśli chcesz otworzyć biznes – nie stawiaj sobie od razu kłód pod nogami, nie wizualizuj tego, jak sobie poradzisz z jego prowadzeniem. Zrób rekonesans czego potrzebujesz, zacznij działać małymi krokami. Jeśli chcesz pojechać na skok ze spadochronem – poszukaj możliwych miejsc do skoku, zacznij odkładać pieniądze, zarezerwuj termin. Jeśli chcesz napisać książkę, zrób to – przelej myśli na papier, zacznij je układać w słowa. Jeśli chcesz zmienić pracę, odgrzeb swoje CV i się rozejrzyj. Nie od razu Rzym zbudowano. Po prostu wstać, unieś swoje cztery litery, poćwicz, wypij kawę i zacznij działać. To takie proste i trudne zarazem.
Więc co ja zrobiłam? Usiadłam i wypiłam w spokoju kawę – bez wyrzutów sumienia. Zastanowiłam się, wzięłam kartkę, długopis i zaczęłam wszystko znowu rozpisywać. Po staremu, na papierze. Pewnie niedługo powstanie jakaś mapa myśli. a zaraz po niej, może jakiś modny teraz secret project (jeszcze trochę i odnajdę w sobie mniej lub bardziej znakomite połączenie Małgorzat – Sochy i Rozenek – Majdan, aż strach się bać :D).
Już wiesz, że jestem staromodna, że lubię papier i kartkę i że elektroniczne kalendarze słabo do mnie przemawiają jako motywator. A jak to jest u Ciebie? Wypisujesz sobie cele? Rozpisujesz zadania na mniejsze? Jak sobie radzisz z jesiennym otępieniem i brakiem słońca już o piętnastej? Jak tu żyć Kochana, jak żyć? 🙂
Kiedy Twój mózg jeszcze śpi, serce nadal nie rozpoznało pionizacji ciała, a w żyłach płynie krew bez domieszki kawy, to może oznaczać tylko jedno – nastał nowy dzień. Jest wcześnie, dużo za wcześnie, a Ty znowu się nie wyspałaś. Patrzysz na zegarek, na siebie i na otaczającą Cię przestrzeń. Widzisz zmorę w lustrze, burdel w kuchni, a za oknem pada pomimo połowy lipca? Znowu nie wiesz w co masz włożyć ręce, jak się ogarnąć i co założyć – bo co Ty w ogóle masz dzisiaj w planach? Drapiąc się po głowie zerkasz na zegarek i już wiesz, że powinnaś właśnie stać w korku do pracy, a Ty jeszcze w proszku – dosłownie można rzec, bo w biegu wstawiasz jedną ręką pranie, drugą malujesz po raz trzeci kreskę na oku (z założenia miała być cienka i subtelna, a znowu Ci wyszła długa i gruba jak żyrafi język). Śniadanie? Zapomnij! Znowu zjesz coś w biegu, tylko co?
Czytając to myślisz sobie skądś to znam? Że przecież standard? A co zrobisz, jeśli Ci powiem, że chociaż trochę możesz ten standard podnieść? Czy nie milszy byłby poranek zaczęty od mniejszego kołowrotka rano? Ja się na to piszę! W sumie, to już dawno to zrobiłam, a dzisiaj zdradzę Ci część moich sekretnych sposobów na ogarnięcie rano tego burdelnika. Chcesz? To zapraszam!
7 rzeczy które warto zrobić przed snem, abyś przeżyła poranek płynnie i z uśmiechem
1. Podsumuj bieżący dzień
Kładąc głowę na poduszkę często masz natłok myśli, których za żadne skarby świata nie chcą się uspokoić, nawet po przeliczeniu setek owiec? Rozmyślasz, rozpamiętujesz i zastanawiasz się, zamiast dać samej sobie przyzwolenie na odstresowanie się? W moim przypadku często dzieje się tak dlatego, że te myśli same proszą się o ich uporządkowanie. Usiądź z kubkiem ciepłej herbaty, weź notes, kalendarz lub zwykłą kartkę papieru i wypisz to, co się dzisiaj zadziało, co zrobiłaś i to odhacz. Kiedyś czytałam publikację, w której autor pisał, że sama czynność pisania pozwala oczyścić umysł i zwolnić go z konieczności pamiętania o danej rzeczy. Takie wypisanie i odhaczenie rzeczy z dnia dzisiejszego pozwoli Ci się zrelaksować. Natomiast zrelaksowana szybciej zaśniesz i lepiej wypoczniesz.
2. Zaplanuj zadania na następny dzień
Jeśli skrupulatnie wykonałaś zadanie numer jeden, wówczas zaplanowanie zadań na dzień następny nie powinno nastręczyć Ci wiele trudności i dodatkowego czasu. Wypisz sobie trzy ważne rzeczy do zrobienia dnia następnego (oprócz tego miliona, które i tak robimy codziennie :)) Zaplanuj wymycie okna, spotkanie z Klientem czy zakupy. Gdy rano wstaniesz, a Twój mózg nie będzie jeszcze skłonny do współpracy – wystarczy wówczas, że spojrzysz na kartkę i już bez czytania będziesz znała kierunek działań.
Przestrzegam Cię tylko przed nadmiernym rozplanowywaniem zadań w za dużych ilościach. Gwarantuję Ci, że nie poprawi to ani Twojego nastroju, ani nie wzmoże chęci do działania gdy pod koniec dnia przy podsumowaniu okaże się, że połowę z tych zadań przepiszesz na dzień następny. Motywacja zadziała, gdy wykonasz większą część założonych zadań, a najlepiej wszystkie. Mierz siły na zamiary i weryfikuj je przez pryzmat innych obowiązków. U mnie na przykład często takim rzeczywistym sitem, które przesiewa moje plany jest moja trzymiesięczna córka, przy czym starszy syn nie pozostaje dłużny 🙂
3. Sprawdź pogodę, zaplanowane zadania i wybierz ubrania na jutro
Po zaplanowaniu zadań, weź telefon w dłoń i sprawdź na wiarygodnej stronie prognozę na jutro – niech nie będzie ona dla Ciebie zaskoczeniem. OK, prognozy nie zawsze się sprawdzają, ale często są bliskie prawdy. Jak już sprawdzisz jak bardzo zimno i deszczowo będzie pomimo połowy lipca (…) to wstań i skieruj swoje drogi do przepastnej szafy, rzeknij naszą garderobianą mantrę „nie mam się w co ubrać” i znajdź ciuchy na jutro. Jeśli to konieczne – wyprasuj je i powieś na wieszaku. Bieliznę i biżuterię też wybierz – nie pozostawiaj tej decyzji kwestii porannego przypadku! Porankiem na czynność zajmie Ci trzy razy więcej czasu i jeszcze Cię dodatkowo zestresuje. Jeśli zrobisz ją wieczorem, to będziesz jeszcze mogła dopisać na listę „TO DO” zakup nowej bluzki 🙂
Jeśli natomiast planujesz rano trening – naszykuj sobie wszystko co do niego potrzebujesz przy łóżku lub w łazience. Dzięki temu będzie Ci się łatwiej zmotywować do ruszenia czterech liter i tej niebotycznej, porannej godzinie 🙂
4. Naszykuj pranie
Pójdź do łazienki i sprawdź czy Twój kosz na brudy przypadkiem nie błaga o litość i opróżnienie. Jeśli tak, to naszykuj odpowiednią partię prania wrzucając ją już do pralki, nasyp proszku, wlej płyn do płukania. Wszystko przygotuj tak, żebyś po skorzystaniu z porannej toalety, jeszcze mocno nieprzytomna mogła wcisnąć play i pójść napić się kawy. Dzięki temu, jeśli ustawisz pralkę na krótki cykl, będziesz mogła jeszcze przed wyjściem do pracy rozwiesić je ładnie na żyłkach.
Natomiast jeśli masz takie zbawienie w pralce jak opóźnienie czasu uruchomienia cyklu- korzystaj! Ja mam i bardzo sobie chwalę. Wieczorem wszystko szykuję, ustawiam tak, żeby skończyła prać zanim będę musiała wyjść i abym mogła je rozwiesić. Bajka! Mniejsza dla sąsiadów, którzy mają wątpliwą przyjemność ze słuchania jej odgłosów o szóstej rano, ale cóż – matka pranie musi kiedyś zrobić 🙂
5. Ogarnij i wstaw zmywarkę
Szczerze nienawidzę gdy wchodzę zaspana do kuchni i pierwsze co widzą moje krecie oczęta to statki w zlewie… Biada tym, którzy do tego dopuścili i o tym dobrze wie Marcin 🙂 Nic mnie rano tak nie demotywuje jak burdel wokół mnie, a nie daj boże w kuchni! Wieczorem zawsze muszę mieć wszystko ogarnięte. Nawet po największych imprezach kończących się nad ranem zbieraliśmy wszystko ładnie w jedno miejsce, żeby rano nie musieć się potykać o puste szklanki i butelki. To co zawsze staram się zrobić, to wstawić zmywarkę tak, żeby jeszcze wieczorem móc z niej wyjąć czyste naczynia – dzięki temu rano można swobodnie załadować do niej naczynia po śniadaniu. Czy zawsze mi się to udaje? Nie! Wówczas tylko ją wstawiam, a czyste naczynia wyjmuję rano albo ja, albo mój Mąż.
A! W zmywarce również mam tryb opóźnionego uruchomienia – bardzo często z niego korzystamy, ale raczej wówczas, kiedy jesteśmy w domu. Niestety nasz model nie suszy naczyń, więc aby odparowały należy otworzyć zmywarkę jak najszybciej po zakończeniu mycia. Wówczas jeszcze gorące szybko odparowują.
6. Przygotuj zdrowy początek dnia
Zdradzę Ci pewien sekret – te owsiankowe czy koktajlowe śniadanka które często widzisz na moim Insta są w 99% procentach przygotowywane … wieczorem! Właśnie tak, wieczorem, coby rano nie musieć za długo się zastanawiać nad zbilansowanym posiłkiem. Odpowiednią ilość płatków wsypujemy do garnka i tam będą czekały do rana, aż je zalejemy mlekiem i podgrzejemy. Owoce, orzechy i wszelkie inne dodatki też czekają na poranek przygotowane w lodówce. Wystarczy dodać do zagotowanych płatków i śniadanie w 3 minuty gotowe!
Z musami, smoothie i koktajlami sprawa jest jeszcze prostsza – wszystko szykujesz w kielichu miksera, chowasz do lodówki, a rano tylko miksujesz i smacznego 🙂
Był czas, że wieczorem przygotowywałam sobie poranną wodę do wypicia na czczo zaraz po przebudzeniu. Do szklanki z ciepłą wodą wkładałam łyżkę miodu oraz imbir. Rano do mikstury dodawałam tylko sok z połówki cytryny i piłam. Wrócę do tego jeszcze dzisiaj!
7. Zrelaksuj się
Kiedy już tak wszystko sobie przygotujesz, odhaczysz i zaplanujesz znajdź chwilę dla głównego logistyka w domu – dla siebie. Ten moment dnia, kiedy spokojnie mogę się położyć, przeczytać kilka stron książki, czy obejrzeć z Mężem ulubiony serial jest dla mnie bezcenny (tak, przy dwójce malutkich dzieci się da!). Gwarantuję Ci, że będzie Ci lepiej smakował, gdy zwolnisz głowę ze wszystkich innych myśli szarej codzienności. Natomiast Twój sen dzięki temu będzie spokojniejszy i głębszy, przez co Ty będziesz bardziej wypoczęta. A gdy rano wstaniesz – Twój dzień będzie milszy i mniej znerwicowany.
Miłych poranków i jeszcze milszych wieczorów życzę Ci ja,
Gosia
Spotkania
Każdy z nas codziennie spotyka na swojej drodze różnych ludzi. W pracy nawiązujesz kontakty służbowe. Codziennie koleżanki i koledzy przedstawiają Ci swoich znajomych. W klubach, restauracjach, na uczelni, po rodzinie czasem na spacerze, w sklepie czy podczas biegania codziennie tą samą trasą spotykasz ich setki, tysiące…
Z niektórymi utrzymasz w życiu prywatnym kontakt na dłużej, ze zdecydowaną większością – nie. Części z zapoznanych nie przypomnisz sobie imienia po piętnastu minutach od przedstawienia. Skutek tego będzie taki, że gdy w innej sytuacji usłyszysz „Cześć”, to przez pół dnia będziesz się zastanawiała skąd Ty do cholery znasz tę osobę.
Masa ludzi…
Wśród tej chmary ludzi spotkasz indywidua, które odegrają w Twoim życiu ważną, niczym niezatartą drogę. Wówczas nie będziesz jeszcze wiedziała, czy będzie ona dobra, czy zła. Czasem będą to osoby totalnie destruktywne, których poznanie przypłacisz morzem wylanych łez, rozgoryczeniem i zawodem. Od takich osób należy się odcinać definitywnie, a jeśli się nie da – to mieć z nimi styczność na tyle rzadko na ile się da. One nie wniosą do Twojego życia nic, oprócz dziegciu.
Skoro jest dziegieć, to trochę miodu dla równowagi też się przyda 🙂 Przyznaj, że gdy Pani na kasie w sklepie poprosi Cię z iskierką w oku o dowód, to uśmiechnie Cię to niesamowicie. Gdy koleżanka w pracy zachwyca się nad tym, jak świetnie potrafisz się ubrać, gdy szef doceni – milo? Pewnie! A gdy zamyślona śledzisz półki w drogerii w poszukiwaniu najlepszego płynu do WC, a przesympatyczny człowiek podchodzi do Ciebie i chce zaprosić Cię na kawę? Nie uwierzę, że nie poprawi Ci to najgorszego humoru! Takie drobne rzeczy kształtują nasz dzień, często mają większy wpływ na nasz nastrój, niż Ci najbliżsi, ale jednak to o nich ten artykuł, więc…
… oraz Ci
Często zaczynasz odczuwać dobre fluidy z kimś, w kim widzisz trochę siebie, z kim masz wspólne cechy. Gdy macie wspólne zainteresowania, cel w życiu, śmiejecie się z tych samych dowcipów, wówczas wydaje Ci się że to jest główna cecha przyjaźni. Niejakim zaskoczeniem po latach staje się fakt, że ten wspólny mianownik choć istotny, to jest niewystarczający do zbudowania prawdziwej więzi, głęboko zakorzenionej, długotrwałej przyjaźni.
Wierzę w to, że jak już z kimś odczuwasz tę magiczną nić porozumienia, to skutek takiej znajomości może być tylko pozytywny. No już tak mam, że wierzę w ludzi, nic na to nie poradzę, pomimo tego, że wielokrotnie się sparzyłam. Z tymi szczególnymi osobami w wyniku zaufania, szczerości oraz pokładanej wzajemnie nadziei stworzysz coś wyjątkowego i drogocennego – przyjaźń. Taką najprawdziwszą, unikatową, jednostkową a wręcz elitarną przeżyjesz z dosłownie kilkoma osobami przez całe swoje życie.
Budowanie przyjaźni wymaga zaangażowania Ciebie oraz bliskich Twemu sercu osób. Jej fundamenty muszą być na tyle silne, aby utrzymać się podczas największej wichury i załamania. Natomiast filary tego uczucia muszą być odporne na wszelką powierzchowność, błahość i ważkość codziennych emocji i humorów losu. Ja taką przyjaźń mam. Największym moim przyjacielem jest ON, mój Mąż, a zaraz po nim paczka najbliższych ludzi – bez nich trudno żyło by się z uśmiechem.
A jak już jestem na tyle stara, żeby się wymądrzać w tej kwestii to sobie jeszcze pofolguję. Poniżej przeczytasz pięć oznak prawdziwej przyjaźni, która przetrwa każdą próbę czasu. Nie znajdziesz tutaj sztampy, jak lojalność, zaufanie czy przebaczenie – bo bez tego w ogóle o przyjaźni nie ma mowy. Natomiast będzie to pięć subiektywnych oznak prawdziwej przyjaźni moim okiem, na podstawie moich obserwacji i tego, co mamy z naszymi przyjaciółmi.
Pięć subiektywnych oznak prawdziwej przyjaźni
1. Szanujecie swoje granice
Każdy z nas jest ulepiony z innej gliny, wychowany w odrobinę inny sposób. Każdy jest na swój sposób indywidualny i niepowtarzalny. I właśnie taka niepowtarzalna dla przyjaciela jesteś wszystkim. Przed przyjacielem możesz zdjąć wszystkie maski codzienności, nie musisz grać żadnej roli, wpasowywać się w oczekiwania.
Nie zawsze chcesz rozmawiać o czymś, co Cię gnębi. Nie zawsze chcesz się spotkać. Czasem potrzebujesz po prostu zrozumienia, poukładania sobie wszystkiego, zebrania myśli. Przyjaciele to rozumieją , szanują a przede wszystkim – akceptują. Są blisko, choć czasem daleko, a kiedy tylko ich potrzebujesz – czy do śmiechu, czy do płaczu – po prostu są. I Ty też jesteś. Bo przyjaźń działa w obie strony, daleko jej od egoizmu.
Dobra przyjaźń to ta, która daje poczucie komfortu. Jest wtedy, kiedy zdajemy sobie sprawę z naszych ograniczeń. Kiedy postawione granice nie powodują niesnasek, a komfort i emocjonalną równowagę. Wśród przyjaciół taka szeroko pojęta asertywność jest po prostu akceptowana – nie zawsze w 100%, nie zawsze z uśmiechem, ale jest. Pozostali tego nie rozumieją.
2. Nienachalne wsparcie
Prawdziwy przyjaciel wspiera i motywuje. Daleko mu od oceniania i patrzenia z góry jak nie przykładając – przełożony w stosunku do podopiecznego. Wsparcie przyjaciela jest zróżnicowane i współzależne do potrzeb i sytuacji. Ta dywersyfikacja często nie jest kompatybilna z tym, co wydaje Ci się najlepsze, co chciałabyś usłyszeć, lecz z tym, co powinnaś usłyszeć. Prawdziwy przyjaciel nie obrobi Ci dupy za plecami, ale najpierw powie Ci wszystko w twarz. Nie chowa urazy, bo z Tobą szczerze porozmawia zanim ta w ogóle będzie miała rację bytu. Czasem, kiedy potrzeba opieprzy Cię bezpardonowo (tak jak mnie, kiedy wahałam się czy pisać dla Ciebie). Potrafi wysłuchać, mniej lub bardziej subtelnie wyśmiać kolejne zmarszczki, siwe włosy lub nawet nietrzymanie moczu podczas napadu śmiechu 😀
Respektuje Twoje życzenia, a przede wszystkim uczucia podczas różnych doświadczeń życiowych. Gdy ja walczyłam o utrzymanie ciąży, nigdy od przyjaciół nie usłyszałam bezmyślnego „musisz myśleć pozytywnie”, „głowa do góry” czy „uśmiechnij się” – za to umieli mnie rozbawić, odciągnąć uwagę. Ba! Przyjaciel w danej sytuacji nie umniejszy problemu, ale wskaże wszystkie Twoje mocne strony po to, abyś wiedziała której broni użyć w walce z danym problemem. Nie rzuca oklepanych słów przed Twoje nogi, bo wie, że potrafią one zranić bardziej niż gdyby nie powiedzieli nic.
Prawdziwy przyjaciel ma tę niesamowitą umiejętność – być emocjonalnie z drugą osobą całym sercem, nie będąc przy niej fizycznie. Szanuje potrzebę wyciszenia się, czasem oddalenia od wszystkich i wszystkiego. Nie buduje relacji na wyimaginowanych oczekiwaniach, a na swoich czynach. Będzie żył z Tobą w cudownej symbiozie zgodnie z zasadą – dawaj przynajmniej tyle, ile sam chcesz dostać.
3. Na dobre i na złe
Z prawdziwej przyjaźni nie wycofujesz się, gdy sprawy stają się trudne i bolesne, a stajesz na wysokości zadania i jesteś. Czasem ocierasz łzy, czasem podajesz kieliszek wina, a niekiedy po prostu siedzisz z telefonem w ręku i czekasz na sygnał – przyjedź, potrzebuję Cię.
Cieszysz się z sukcesów swoich przyjaciół jak ze swoich, nie widzisz w tym ani rywalizacji, ani tego, że ktoś jest lepszy lub gorszy. Przyjaciel buduje Twoją pewność siebie, nie umniejsza Twoich sukcesów. Często wręcz widzi sukces w tym, co dla Ciebie jest codziennością.
Więzy przyjaźni nie słabną gdy przez dwa tygodnie nie zadzwonisz, bo nawet jak nie widzicie się przez miesiące, to spotykacie się i rozmawiacie jakby tej luki nie było. Niezależnie od wysokości salda bankowego, awansu, wielkości mieszkania, ilości samochodów czy innych materialnych drobnostek – spotykacie się i jest po prostu normalnie.
Przyjaciel pamięta o Tobie nie tylko wtedy, gdy ma problem, nie wtedy, kiedy coś się dzieje w jego życiu, nawet nie wtedy, kiedy ma ochotę wylać na Ciebie wiadro coachingowe. Najgorszy sort „przyjaciela” to ten, który traktuje Ciebie jak darmowego terapeutę – pozostaje z Tobą w kontakcie tylko wówczas, gdy potrzebuje pomocy lub porady, a jak już je uzyska – oględnie tylko zapyta co u Ciebie i zapomina o Tobie do następnego razu. Taka znajomość jest destruktywna, warta zapomnienia, szkoda na nią Twojej energii.
4. Jesteś tylko człowiekiem
Patrząc na prawdziwego przyjaciela, wiesz i widzisz to, że jest aż i tylko człowiekiem, że ma prawo popełniać błędy, a Ty dajesz mu na to wewnętrzne przyzwolenie. Nie mówię tu oczywiście o kwestii życia i śmierci, ale wybaczasz i odpuszczasz drobne rzeczy, ułomności. Nie rozpamiętujesz, nie wypominasz, nie wyliczasz. Podobnie postrzega Ciebie Twój przyjaciel.
Każdy z nas, i Ty też, ma w sobie wewnętrznego krytyka (we mnie jest on niesamowicie silny…). Każdy z nas ma swoje mniejsze lub większe wady i przywary, pewne niedoskonałości. Przyjaciel ich nie wyolbrzymia – pokazuje Ci je, ale mówi o nich z szacunkiem, aby dodatkowo Cię nie skrzywdzić, lecz naświetlić pewne sugestie. Z drugiej strony zauważa w Tobie dużo pozytywnych cech, często takich, których Ty sama nie dostrzegasz. Przyjaciel buduje Twoją pewność siebie, nie umniejsza Twoich sukcesów. Buduje tym samym Twoją pewność siebie w relacjach nie tylko pomiędzy Tobą, a nim, ale wobec całego otaczającego Cię życia.
5. Spotkanie w połowie drogi
Przyjaciel wyjdzie na przeciw nie tyle Twoim oczekiwaniom, ile swoim, nie czekając, aż odgadniesz jego wizję na przyjaźń. Jeśli będzie oczekiwał z Tobą częstszego kontaktu – sam zadzwoni i napisze. Zapyta co u Ciebie, pogada o dupie marynie, a jeśli musisz skończyć rozmowę po trzech minutach bo jesteś zajęta – uśmiechnie się i złapiecie się innym razem. Interesuje się Tobą, Twoimi uczuciami. Jest w Twoim życiu obecny, nie musisz zabiegać o jego uwagę. Doceni każdą chwilę z Tobą – czy to na spacerze, czy w kawiarni. Prawdziwą bliskość i szacunek ocenia po uczuciu, uśmiechu i spędzonym czasie z nim – a nie w kuchni czy na szmacie pucując mieszkanie. Przy najbliższym przyjacielu możesz wypuścić z siebie powietrze, rozluźnić wciągnięty brzuch i zaprosić na herbatę i paluszki przy których będzie bawić się przednio, a na końcu zamówicie pizze 🙂
Tak przy końcu
Najlepsi przyjaciele są w stanie dostosowywać siłę wsparcia do potrzeb swoich przyjaciół, pamiętając o tym, co może im dać radość, a co może urazić. Nasi Przyjaciele – w Waszych oczach czułam się silna, pomimo mojej bezsilności. Radosna, pomimo ogromnego strachu i smutku. Wiem, że tak było, jest i będzie.
Wy wiecie, że to o Was. Dziękuję za Was. Jesteście moją inspiracją 🙂
Zdjęcie wykonane przez HugoVillegas on Unsplash
Francuskie śniadanie do łóżka?
Zamknij oczy i wyobraź sobie poniższą sytuację…
Leżysz w mocno wymiętej pościeli, promienie słońca zaczynają oświetlać Twoją twarz. Twój ukochany siada na brzegu łóżka, a obok Ciebie stawia tacę razem z kawą, świeżym sokiem i niemniej soczystym pocałunkiem 🙂 Jeszcze nie otworzyłaś oczu. Nagle do Twojej podświadomości podstępnie wkrada się cienka smużka zapachu…słodkiego, waniliowego i owocowego. Delikatnie i subtelnie pieści Twoje zmysły rozpoczynając od serca, a kończąc na brzuchu, w którym czujesz delikatne mrowienie. Tak właśnie smakuje idealnie przygotowane i podane francuskie śniadanie do łóżka. I tak smakują idealnie przygotowane tosty francuskie – zachęcona? To zapraszam!