Home Między posiłkami Wewnętrzne harakiri, czyli jak się sami unieszczęśliwiamy

Wewnętrzne harakiri, czyli jak się sami unieszczęśliwiamy

by Gosia Socha

Jesień większości z nas bezustannie i niezmiennie kojarzy się z przygnębieniem i depresją. Pytanie, czy tak właśnie musi być? Może czas wstać, strzepać z głowy liście a z serca wyrzucić jesienny smutek? Czas skupić uwagę na jasnym słońcu, kolorowych liściach i pięknych stronach życia. Tego jesiennego również.

Aby wygrać wojnę trzeba stoczyć kilka walk. Pierwszą z nich jest walka na polu umartwiania się nad swoim nieszczęściem. Dlaczego zamiast afirmacji dobrych chwil pielęgnujemy w sobie te gorsze lub złe? Właśnie  dlatego zastanawiam się do jakiego stopnia jeszcze pomimo świadomości, że tak się nie powinno robić, będę dążyła do tego, żeby coś komuś udowadniać. Kiedy wreszcie w pełnym odczuciu i stanie przekonania powiem nie, zamiast popełniać wiecznie ten sam błąd robiąc wewnętrzne harakiri.

Taki stan jest jak samonakręcająca się machina, którą bardzo ciężko wyłączyć. To trochę tak jak z perpetuum mobile. Wydaje mi się, że wiem co ją nakręca, a później się okazuje że jednak za cholerę nie wiem co. Ciągle coś wymyślam, znajduję preteksty, bolące słowa, czyny których oczekiwałam, a dostałam inne, a później myślę sobie – coś jest nie tak ze mną, czy z tymi ludźmi?  Coś jest. Coś, co wpływa na niższą samoocenę, na poczucie szczęśliwości, na docenienie tego co mam od życia. A mam cholernie dużo! Mimo wszystko ciągle powraca stan smutku i chandry. Bez sensu? Tak, też tak uważam.

Jest zajebiście. Jest najwspanialszy Mąż, piękne mieszkanie z ogromnym tarasem, jest praca, zdrowie no i On– małe marzenie łapiące mnie teraz za nogę, nasz synek, cały nasz świat. Jest zdrowym, uśmiechniętym i wymagającym dzieckiem. I nawet kiedy cały dzień marudzi i obija się od ścian szukając na głowie miejsca, gdzie jeszcze nie nabił sobie guza trując przy tym dupę jak jasna cholera – to jest największą radością i celem życia. Tworzymy w trójkę najpiękniejszą rodzinę o jakiej można pomarzyć. Mamy z M. najprawdziwszą miłość, więc  o co tu chodzi?

Porównywanie się do innych, do tych z ekranu, do tych z życia. Stawianie sobie poprzeczek hen hen wysoko.  A co jeśli się ich nie osiągnie? Dołek i zniechęcenie. Przez kogo? Przez tych innych? Też. Przez siebie? Oczywiście!

Ciąża i karmienie zmieniło moje ciało, a włosy masakryczne się posypały przez tarczycę? No i co z tego? Taka kolej rzeczy, nie muszę przecież wyglądać jak jedna z modelek Victoria Secret kilka tygodni po porodzie (chociaż, hmmmm, która z nas by nie chciała? 🙂 ).  Mąż wciąż dumnie i pożądliwie na mnie patrzy, a dziecko zdrowe i szczęśliwe. Muszę się z tym pogodzić, a najlepiej docenić to co dzięki temu mam. Ktoś mi ciągle postawia nogę? Nie umie docenić, pochwalić? Uważa mnie za zło konieczne? Mam dwa wyjścia – albo się będę tym ciągle i bezustannie biczowała, czego skutkiem będzie samookaleczenie siebie i satysfakcja drugiej strony, albo…. No właśnie! Jest inne wyjście, fakt, trudniejsze, ale podobno wykonalne – pogodzić się z tym i żyć po swojemu. I to jest mój cel na od teraz.

Dlaczego trudniejsze?  Bo dużo trudniej jest wstać z uśmiechem każdego dnia i być ponad wszelkie zło. Bo dużo trudniej jest nie poić się jadem innych ludzi, ich komentarzami, słowami i czynami. Trudno jest oddzielić ziarna od plew.  Nie zazdrościć innym, nie myśleć, że ktoś ma lepiej, łatwiej.  Wtedy, kiedy ja patrzę na tą osobę z zazdrością, ona może cierpieć z braku innej rzeczy i płakać w ciemnym kącie, że jej życie nie jest zajebiste. Znasz to?  Koło się zamyka. Zawsze znajdzie się ktoś, w porównaniu z kim będę miała trudniej, ale czy to znaczy, że mniej szczęśliwie? Nie. I to jest kluczowe nie, bo inne szczęście będzie moim szczęściem. Coraz bardziej zaczynam dojrzewać do tego, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma, że wszystko zależy od perspektywy i sposobu patrzenia na to, co dostaję od życia. A tego można się nauczyć. Ba! Tego się nauczę! Stop z wewnętrznym harakiri. Start dla satysfakcji z życia, bo szczęście zależy od mojego nastawienia i umiejętności przypisywania drobnym szczęściom wielkiej wagi. Łatwo się pisze, trudniej się robi, pomyślisz i masz rację. Ja jednak się będę starała, chociaż nie wiem co z tego wyjdzie.

Już mówiłam, mam wiele i o tym zapominam. Jak każdy pozwalam sobie na wchłonięcie przez wir codzienności. Pozwalam sobie przyćmić do szczęście jakimiś bzdurami. Jestem przekonana, że to nie tylko mój problem, że większość osób tak właśnie robi. Czemu? Owczy pęd za nie wiadomo czym. A wystarczy tylko zrozumieć i zmienić perspektywę. Zmienić, ale nie odwrócić. Skrajności są zawsze złe. Jeśli coś mnie boli – będę o tym mówiła otwarcie i starała się to odmienić. Nie odwrócę się od wszelkiego negatywnego działania, bo nie tak wygląda życie. Urok życia polega na tym, że żeby docenić słodycz, trzeba czasem poczuć gorycz. A sztuka szczęśliwego życia polega na tym, żeby tą goryczą się nie poić, ale gdy się ją poczuje – szukać innego, lepszego smaku. Podobno w każdej sytuacji można znaleźć coś dobrego. Będę tego szukała, a Ty? Przyłączysz się, czy będziesz się gnębić tak jak ja to robiłam?

 

You may also like